"Wycinanki" (fragment o mahjongu)
Kornel Makuszyński, 1928 r.
KURS NIŻSZY
Przedtem, przed pisaniem takich awantur, jak te, w tej książeczce, chcąc wpaść w szał i w niejaką wściekliznę, odczytywałem sobie na głos polemiczne artykuły prasy stołecznej. Ponieważ jednak na czas pewien postanowiłem pisać o wszystkiem, byłe nie o kobiecie, bo to ją i mnie doprowadza do zdenerwowania - mam teraz w sercu pogodę, a w spojrzeniu uśmiech, w słowach zaś moich mam manjery, nieomal chińskie.
Chińskie?
Och! coś mi ciężkiego upadło na głowę i załomotało w mózgu.
Poco ja wyrzekłem to straszliwe słowo?
Jest ono straszliwe od pewnego czasu; stosunki nasze z „państwem środka świata“ nie są zbyt dawne: dostawaliśmy z Chin herbatę, ryż, porcelanę, żółte niebezpieczeństwo, warkocze, obcinane nieboszczykom na sztukowanie damskich fryzur, i niewiele więcej ponad to. Eksportowaliśmy do Chin jedynie Karola Frycza. Między dwoma dalekiemi krajami panowała niezamącona niczem zgoda i uprzejme stosunki. Miłowałem zdaleka porcelanowe Chiny. Teraz Chiny straciły dla mnie „swoją twarz” i czuję dla tego tajemniczego kraju żywiołową niechęć, nieomal nienawiść. l choćby wiadomość o tem miała spaść na Chiny, jak grom z jasnego nieba, i pogrążyć je w żałobie, zdania mojego nie cofnę. Serce moje jest przepełnione żalem i goryczą, mózg mój jest opętany, życie straciło dla mnie swój urok, a wszystkiemu winni są Chińczycy. Jest to naród zły i chytry. Wszyscy myśleli że kiedyś Chińczycy ruszą na nas ławą i zaleją nas, jak żółte wody, kiedyś, kiedyś, za pięćset lat, że będzie jakaś wojna, jakiś kataklizm, jakaś rozpacz, rozpętanie, wędrówka ludów. Akuratnie! Chińczycy uśmiechnęli się w kułak. Wojna? Kataklizm? Poco? Jest to trudne i ciężkie, zresztą Europa, choć stara, bezzębna i zjełczała baba, gotowa się bronić. Wymyśliły tedy chytre Kitajce inny, genjalnie podstępny sposób zaguby Europy, postanowiwszy przyprawić ją o obłęd, o wściekliznę, o furję, o manję straszliwą. Hal A potem Europa albo zginie w szpitalach dla obłąkanych, albo wpuści morze do wszystkich swoich wulkanów i wyleci w powietrze, kończąc marny żywot straszliwem samobójstwem. Jest to plan piekielny, godny chińskich djabłów. Djabły te przysłały Europie coś, co się nazywa: „Mah-jong“.
Gdybym wiedział, jak się mówi po chińsku: o, psiakrew! - krzyknąłbym z radością.
Już niema nic w Europie: jest tylko mah-jong. O nim się mówi, bredzi, czyta, pisze, śpiewa, śni, majaczy, plotkuje; on jest mężem niewiasty i żoną męża; on zajął serca, głowy, mieszkania, całe życie, on zaludni wszystkie Tworki.
Jako żywo!
Mah-jong jest to taka chińska gra, w którą umiał grać dobrze jeden stuletni mandaryn, ale się wreszcie powiesił. Poza tem nikt jej nigdy nie zgłębił. Przypisywany jej wiek kilku tysięcy lat jest podobno europejskiem szachrajstwem na chiński temat, bo tylko nowoczesny Chińczyk mógł wymyślić torturę tak brutalną, stare bowiem Chińczyki miały sposoby wymyślne i wytworne na pozbawienie ludzi zmysłów, ładniejsze jest bowiem wpuszczenie komuś żywego szczura do brzucha, niz nazywanie kogoś „wiatrem wschodnim". Nowoczesny Chińczyk schował dla własnego użytku torturę tak zabawną, jak miarowe i monotonne spuszczanie komuś kropli wody na czaszkę przez dwadzieścia cztery godziny, a Europie posłał mah-jonga. Mądry jest to Chińczyk! Niedługo nikt nie będzie orał ani siał, nie będzie płodził dzieci, nie będzie pisał ani czytał, bo wszyscy będą grali mah-jonga; Rada ministrów nigdy niczego nie uradzi, bo będą grali; Sejm będzie jedną wielką partją mah-jonga, w której Łańcucki będzie zawsze „wiatrem wschodnim“. Po mah-jongu przyjdzie moda na kaleczenie kobietom stóp, co od biedy możnaby ścierpieć, poczem moda na skośne spojrzenia, potem na jedzenie zgniłych jaj, do czego zresztą czynione są przez sklepikarzy przygotowania, poczem na noszenie długich warkoczów (co ja wtedy zrobię?!). I oto w taki sposób łatwy i tani żółte niebezpieczeństwo stanie się faktem.
W tej chwili mah-jong szaleje w całej Polsce; ludzie nabrali żółtej cery, całe życie wygląda jak jajecznica, takie jest bardzo chińskie. Mah-jong jest w każdym domu i niedługo niada będzie temu, co grać nie będzie umiał! Nikt się z nim nie ożeni, nikt mu nie poda kropli wody i ręki, nikt go nie pochowa w poświęcanej ziemi. Ojciec wyprze się syna, matka córki, dzieci rodziców, służba chlebodawców, kochanek kochanki, złodziej policjanta, wydawca autora, wyborca posła. Kiedy przyjdzie taki nieszczęsny, co grać nie umie, ujrzy z rozpaczą, że trzeba mu się czem prędzej obwiesić; najlepiej grający zostanie ministrem, odda mu się każda kobieta, aby urodzić syna z graczem wspaniałym, syn zaś urodzi się już jako Chińczyk. Umierający ojciec zostawi dzieciom w spadku najlepszy sposób zrobienia mah-jonga, córki dostawać będą w posagu, jako pierwej zaczyn na piernik toruński, sto czterdzieści cztery mah-jongowe kamienie.
Taka to jest ta gra wspaniała i pełna uroku! Proszą cię na wieczerzę na godzinę ósmą, ale ją podają o trzeciej nad ranem, bo nie można było skończyć partji, zresztą kucharka grała jeszcze ze stróżem i lokajem i z młodszą, więc i takby nie było sposobu. Nie możesz z nikim pogadać, bo ktoby tam z tobą gadał. Słyszysz tylko:
– Siedem bambusów!
– Biały smok!
– Dwa charaktery!
– Dziewięć kółek!
– Ogródek!
– Wiatr zachodni!
– Kong!
– Pong!
– Czau!
– Mah-jong!
Ponieważ nie masz z kim gadać, więc rozmyślasz mądrze i roztropnie. O tem przedewszystkiem, że mah-jong nie jest zbyt wielką filozofją, tylko chińską alegorją, wyobrażonem życiem. Zawsze wieje jakiś wiatr, bambus czy wierzba to mała różnica, kółko także niewielki rarytas, masz ogródek i zielonego smoka-żonę - oto i mah-jong.
– Cztery charaktery! – krzyczą przy grze.
– Cztery – myślisz sobie – aż cztery? Zaraz widać, że to zamorska gra. Skądby to tak wziąć choć jeden?
– Trzeba mieć „trójkę w jednej rodzinie“ – mówi gracz.
– „Trzeba?“ – dotąd się przynajmniej myślało, że tylko można, teraz zaś już „trzeba“ powiększać rodzinę o tego trzeciego… jest to gra cyniczna! – myślisz sobie.
– Czy pan to ma „z głową i ogonem?“ – pyta panna grająca.
Wtedy przerywasz rozmyślanie i rumienisz się.
Co oni mówią, na Konfucjusza! - co to znaczy?
To jednak wiedzą tylko panie grające, bo obłęd ogarnął przedewszystkiem panie. Dokonany jest przewrót w kobiecej naturze; piękna pani nie ma już na nic czasu, nawet dla ,,niego“. Pani naucza wszystkich tajemniczej chińskiej gry.
Najbardziej jednak ponure jest to, że jej nikt grać nie umie, wszyscy się zawsze kłócą, nikt nie jest zdecydowany ani co do prawideł, ani co do sposobu liczenia, ani co to terminologji, tak, że osobna komisja Akademji Umiejętności będzie musiała ustalić, czy się mówi „ogródek”, czy też „kwiatek”? Do tego czasu jednakże rozejdzie się kilka małżeństw, zdarzyć się też może w partji bardzo namiętnej, że na stole będą leżały sto czterdzieści cztery chińskie kamienie i trzydziesci pięć polskich zębów.
Tylko patrzeć, jak ta gra mądra i chińska zejdzie pod strzechę. Tylko patrzeć, jak dorożkarz będzie mówił do pasażera:
– Jak pana wyrżnę w charakter, to z pana wiatr zachodni wyleci!
– Pong! – krzyknie znany złodziej Janek Ospowaty, waląc po łbie Mańkę Syfon.
– Czau! Czau! – wrzaśnie ona.
Wszystko będzie z mah-jonga.
Dyplomata będzie mówił do dyplomaty:
– Skończmy te chińskie ceremonje i rozwalmy mur. Smok czerwony poczuł wschodni wiatr i djabli wezmą ogródek…
A kochankowie będą mówili:
– O, mój „kwiatuszku”!
– Czego chcesz, „biały smoku”?
– Czy nie możnaby tak zginąć w gąszczu „bambusów”?
– Boję się, pan mi może zrobić „czau-czau”…
– A jakiż pani ma twardy „charakter“! Trzy, cztery charaktery!
– To nie to, tylko, że ja jestem gorący „wiatr południowy“, a pan…
– „Pong“! cóż ja?…
– A pan ma… „mah-jonga“…
Muszę się zapytać Frycza, co znaczy po chińsku „mah-jong“?
To jednak musi być coś nieprzyzwoitego!…